"Ustawiane mecze zraziły mnie do sportu" - rozmowa Lokalnej Piłki z kronikarzem Zbigniewem Dowlaszewiczem

"Ustawiane mecze zraziły mnie do sportu" - rozmowa Lokalnej Piłki z kronikarzem Zbigniewem Dowlaszewiczem

Od lat siedemdziesiątych poprzedniego wieku gromadzi statystyki piłkarskie z województwa podlaskiego, po to, by, jak sam mówi "coś po sobie zostawić". Stworzył nawet specjalny program na bazie Excela, który wszystko podlicza. Zapraszamy na rozmowę ze Zbigniewem Dowlaszewiczem, wyjątkowym pasjonatem piłki nożnej w wydaniu lokalnym, ale nie tylko. 

______________________________________________________

Słyszał Pan kiedyś teksty typu "Zbyszek, po co to robisz? Chce ci się w tym dłubać?".

Wielokrotnie! Coś we mnie siedzi takiego, że mam poczucie, że zostałem zesłany na ten świat by pomagać ludziom, żeby zostawić coś po sobie.

To co Pan po sobie zostawi?

Wszystkie wyniki, kolejka po kolejce, sezon po sezonie, od czasu pierwszego uczestnictwa ZS Włókniarz Zambrów w regularnych rozgrywkach prowadzonych przez ówczesny Białostocki ZPN, czyli "B" Klasy od 1955 roku. Dobrze, że od razu po pierwszym sezonie gry Włókniarz awansował do "A" Klasy, to łatwiej było o wyniki. Potem była jeszcze fuzja z ZS "Start" Zambrów, w następstwie powstanie ZKS Zambrów i aż tak do 1976 roku, gdy przemianowano klub na "Olimpia" Zambrów. Ale mnóstwo jeszcze przede mną pracy. Tak pasjonacko wrzucam na założony przeze mnie profil na Facebooku co raz jakieś sprawy dotyczące rozgrywek, w których uczestniczy bądź uczestniczyła zambrowska drużyna.

A wszystko zaczęło się...

Od lat szkoły podstawowej w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Siedziałem przy radiu, spisywałem wyniki i zanim dnia następnego pojawiły się w gazecie, ja już miałem gotowe tabele I ligi, II ligi itp. Tylko mam jedną wadę. Jestem zbyt drobiazgowy i szczegółowy. I do tego jeszcze korektorskie oko. Pamiętam sezon 1976/77. Brat zaprowadził mnie na mecz Olimpii i razem zaczęliśmy z nim tworzyć dokumentację. Robiliśmy zapiski, tabele, które wywieszaliśmy w klubie w tablicy.

Jak technicznie wygląda gromadzenie tych wszystkich danych? Wycinki z gazet w jakiejś magicznej teczce też są?

Korzystam z wielorakich źródeł. Przez jakiś czas, oprócz spotkań rozgrywanych w Zambrowie, jeździłem wraz z zespołem zambrowskiej Olimpii na mecze i spisywałem wyniki oraz strzelców bramek. Potem rozszerzyłem swoje zapiski o skład zespołu. Mam też nieco swoich wycinków z prasy codziennej, kiedy w młodzieńczych latach po weekendzie raniutko stałem już przed kioskiem "RUCH"-u w oczekiwaniu na gazety, które dopiero po rozłożeniu były sprzedawane. Wycinki zbierałem w osobne teczki, sortując i oddzielając sezon od sezonu. Przejrzałem zasoby zambrowskiej Biblioteki Miejskiej, z której dzięki uprzejmości kolegi mogłem wypożyczyć i poskanować potrzebne mi materiały. Z lat wcześniejszych posiadam także skany dzięki serdecznemu podejściu pracowników Książnicy Podlaskiej w Białymstoku. Jeżdżę do Łomży, by w tamtejszej bibliotece poszukać brakujących mi danych. Szkoda, że na wydawnictwach książkowych, już wydanych, bezgranicznie nie można polegać. Sporo błędów tam można napotkać, ale z drugiej strony jest też i dużo materiału, z którego z nich można skorzystać.

Jeden z artykułów zachowanych przez pana Zbigniewa w prywatnym archiwum

A Internet? Mimo tego, że jesteśmy z innych pokoleń, sprawnie radzi Pan sobie na Facebooku, czy Twitterze.

W komputerach siedzę już od ponad 20 lat. Przyszło mi w udziale komputeryzować swój wydział produkcyjny. Stworzyłem na bazie Excela program obliczeniowy do laboratorium zakładowego. Tak więc dla mnie, mimo prawie 60-letniego człowieka to nie nowinka. Zanim zacząłem ponownie zbierać wyniki, stworzyłem na bazie Excela programik, gdzie wpisując wynik, program tworzy mi osobne tabele pod względem spotkań rozegranych na własnym boisku, na wyjazdach, tabelę rundy jesiennej, wiosennej jak i końcową.

Imponujące...

Mało tego, musiałem zrobić trzy takie pliki ponieważ swego czasu za zwycięstwo dawano 2 punkty, a teraz trzy. Trzeci plik dotyczył sezonu, w którym za zwycięstwo różnicą trzech bramek przyznawano dodatkowy punkt, a za taką porażkę odejmowano 1 pkt. Najgorzej było pokonać wariant walkowera, ponieważ jak powiedzieć komputerowi który wynik 3:0 jest walkowerem (za niego przyznawano 2 punkty), a który zwycięstwem na boisku - za 3 punkty. Ale i to pokonałem.

Pokonał Pan też, z tego, co wiem, "ułożony" mecz w latach osiemdziesiątych...

Na początku lat osiemdziesiątych zdałem egzamin na sędziego piłkarskiego, ale krótko posędziowałem, ponieważ zraziłem się do szefostwa sędziów województwa łomżyńskiego. Wzięli mnie do sędziowania meczu w charakterze arbitra liniowego, w przerwie którego rozebrałem się i już nie chciałem wychodzić na drugą połowę, bo podejrzewałem, że mecz był ustawiony. A to nie licowało z moim charakterem, bym w takim widowisku miał swój udział. Przekonali mnie jednak w przerwie i muszę przyznać, że druga połowa była poprowadzona przynajmniej na mojej połowie tak jak powinno być.

Można było zrazić się do piłki na wieki.

I zraziłem się. Zraziłem się też do wszelkich przekrętów, które w tamtych czasach były nagminne, to znaczy, taki przykład - kto inny grał na boisku, kto inny figurował w protokole. Praktykowano to wówczas prawie w każdym klubie. I to mi też nie pasowało.

Były w ogóle w tamtych latach uczciwie rozgrywane mecze?

(Śmiech). Czasami tak. Ale drużyny dogadywały się miedzy sobą. "Piłkarski poker" pokazywał prawdę, podobnie jak teraz widzimy w filmie "Kler".

A jako zawodnik miał Pan podobne sytuacje?

Grałem tylko w ligach zakładowych. W zespole, który występował pod nazwą "Czółenko" Zambrów. Braliśmy też udział w meczach Okręgowego Pucharu Polski. Na szczeblu województwa łomżyńskiego. Byłem nawet przez wiele lat kapitanem tego zespołu, do czasu aż „siadło mi kolano”. Później już tylko kierowałem tym zespołem. Ale miłość do piłki pozostała, no i chłodna głowa, która nie podpala się lecz trzeźwo obserwuje.

Pan Zbigniew (trzeci od prawej) odbiera puchar dla zakładowego klubu "Czółenko" za wygranie Spartakiady w piłce nożnej sześcioosobowej. 

W takim razie, na podstawie tych trzeźwych obserwacji... Jak by Pan krótko zdefiniował zmiany, jakie przez lata zaszły w lokalnym futbolu?

Kiedyś zespoły składały się z rodzimych piłkarzy. Kibiców było więcej na stadionach z tego przede wszystkim względu, że chodziło się na mecz obejrzeć kolegów, z podwórka, ulicy, osiedla czy nawet z drugiej dzielnicy. Obecnie ten trend już zamarł. Zawodnicy kończący wiek juniora idą grać do okolicznych drużyn, niższych klasą, bo do zespołów ściągani są gracze z większych miast, niekoniecznie lepsi klasą. Teraz grają pieniądze. Kiedyś zawodnik nie myślał nawet o kasie. Wychodził by zagrać i wygrać, dla siebie, dla rodziny, dla miasta rodzinnego. Teraz zanim zaczyna grać to pada pytanie - za ile? Taktycznie zespoły są dużo lepiej poukładane, widać, że poziom szkolenia tak zawodniczego jak i trenerów mocno poszedł w górę. Martwi mnie tylko głupota tak zwanych kibiców, którzy wyzywają zwolenników zespołu przyjezdnego. Tak jakby nie można było normalnie obejrzeć widowiska.

Poziom poszedł w górę, ale jednak brakuje "tego czegoś" - klimatu, zapełnionych stadionów, znajomych biegających po boisku...

Tak, bardzo tego brakuje. Jak czytam "Gazetę Białostocką" z lat 60-tych ubiegłego wieku i widzę, że na stadionie w Zambrowie było 5 tysięcy widzów, i w dodatku nie było ławeczek przy boisku, to mi to w głowie nie mieści się. Teraz mamy siedzenia i nawet pół tysiąca widzów nie ma. Ale to też wina zarządzania klubami.

A relacje między piłkarzami. Kiedyś chyba były bliższe.

Między piłkarzami, działaczami, osobami związanymi z klubem. Oczywiście, że tak. Skoro piłkarze pochodzili z tego samego środowiska, a wielokrotnie i z tych samych podwórek, to nie mogło być inaczej. Nie tylko między piłkarzami była ta więź, ale też między ich żonami, dziewczynami czy nawet ich dziećmi.

Ale dziś takie "kumpelstwo" może wpływać źle na zespól. Imprezy, nieprofesjonalne podejście...

Kiedyś też spotykali się na prywatkach, czy nawet na rodzinnych imprezach. Wielokrotnie było tak, że jeden piłkarz podawał do chrztu dziecko swojego kolegi z drużyny. Kiedyś też piło się, i to niemało. Jak rozmawiałem z tymi zawodnikami z lat sześćdziesiątych, to wspominali jak wielokrotnie przed meczem "duli".

Zdrowie mieli lepsze.

Pod tym względem nie było ani lepiej ani gorzej. Teraz jest więcej piłkarzy szanujących się. No i wiele zależy od szkoleniowca. Są trenerzy, którzy z piłkarzami też imprezowali. Inne były przepisy. Inne spojrzenie. I bójki zdarzały się.

Proszę kontynuować, robi się co raz ciekawiej.

Pamiętam taki sezon.. Co tam sezon, datę pamiętam! To było 13 sierpnia 1978 roku. Pierwszy mecz tego sezonu Olimpia grała w Szepietowie. Jeszcze na kilka minut przed końcem meczu utrzymywał się wynik remisowy 1:1. Na trzy minuty przed końcem Piotrek Bobryk strzelił zwycięską dla nas bramkę. I taki wynik dowieźliśmy już do końca. Ale wtedy po tej bramce podszedł do mnie brat i powiedział, bym szybko gonił do autobusu, bo będzie zaraz zadyma. I tak było. Nasi piłkarze po meczu wbiegli do szatni, pozbierali prędko torby ze sprzętem, nawet nie przebierali się i szybko uciekli do autobusu. Pożegnały nas lecące i, co gorsze, trafiające w autobus brukowce. Taki był początek sezonu 1978/79. Wielokrotnie to i słabi sędziowie napędzali takie sytuacje, że kibicom nerwy puszczały.

Coś jeszcze zaczerpnąłby Pan z tamtych lat?

Na pewno kulturę stadionową, której obecnie brakuje. Zresztą, niejedno w życiu już przeszedłem i nic mnie nie zdziwi. Byłem sędzią, zawodnikiem, co prawda amatorskim, ale zaliczyłem też członkostwo w zarządzie klubu na początku tego wieku, będąc sekretarzem zarządu, za czasów gdy trenerem Olimpii był Grzegorz Szerszenowicz. Wciąż wracam do wspomnień, a Pan może chce rozmawiać o tym, co teraz.

Nie przeszkadza mi to wcale. Proszę opowiadać. Może jakaś anegdota?

Dobrze. W czasach służby wojskowej, chcąc nadrobić zaległości w wynikach, napisałem list do znanego w naszym regionie statystyka, pana Henryka, z prośbą o umożliwienie wyników z lat ubiegłych. Jak mi odpisał, ile by mnie to kosztowało, to mi ręce opadły. Muszę przyznać, że wtedy „podcięło mi to skrzydła”, bo bardzo liczyłem na te jego dane. Skąd ja na początku lat osiemdziesiątych, będąc jeszcze dodatkowo w wojsku, miałem zdobyć kasę na te rzeczy, tym bardziej, że swoją pracę przeznaczałem nie na zarobek, a na to, by historia nie umarła.

Tak rozgadałem się w sieci, to "Wielki człowiek Podlaskiej Piłki" z Twittera, to o mnie Pan napisał? Jaki ze mnie wielki człowiek? Może tylko oddany ideowo. Nigdy nie wywyższałem się. Po prostu chcę coś zostawić dla potomności. Co inni nie robią biorąc za to pieniądze ja robię nie biorąc za to złamanego grosza. I tyle.

Aż tyle. Dziękuję bardzo za rozmowę. Dużo zdrowia.

Dziękuję. Pozdrawiam kibiców zambrowskiej Olimpii i kibiców z całego Podlasia!

Sport to nie tylko piłka. Tutaj Pan Zbigniew w towarzystwie Andrzeja Suprona, zapaśnika, wicemistrza olimpijskiego. 

Pan Zbigniew prowadzi na facebooku profil ZKS Zambrów - od Włókniarza do Olimpii, na którym przedstawia historię piłki nożnej w Zambrowie i całym regioniehttps://www.facebook.com/ZKS-Zambr%C3%B3w-Od-W%C5%82%C3%B3kniarza-do-Olimpii-614357455334087/

Komentarze

Dodaj komentarz
do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości